Rozpoczął się nowy rok szkolny, podczas którego przedmiot "wychowanie do życia w rodzinie" zastąpiła "edukacja zdrowotna" z elementami edukacji seksualnej. "Edukacja zdrowotna", choć formalnie nie jest obowiązkowa, to odgórnie zapisano na nią wszystkich uczniów, stosując konstrukcję „domyślnej zgody” rodzica (inaczej niż choćby w przypadku lekcji religii, na który to przedmiot dzieci trzeba zapisać). Jeśli nie chcemy, by nasze dziecko brało udział w tych zajęciach, musimy je z nich wypisać. Mamy na to czas jedynie do 25 września.

Uważam przedmiot za duże zagrożenie dla dzieci i młodzieży, dlatego ze zdziwieniem i smutkiem obserwuję, że "edukacji zdrowotnej" bronią niektórzy katolicy, co może siać zamęt w Państwa głowach. Postaram się do tego odnieść.

Podstawa programowa "edukacji zdrowotnej" naprawdę zawiera kontrowersyjne zapisy

Najczęściej podnoszonym argumentem przez orędowników "edukacji zdrowotnej" jest to, że krytycy przedmiotu rzekomo nie zapoznali się z podstawą programową. Nie jest to prawda. Sam przygotowałem obszerne analizy zarówno pierwotnej, jak i finalnej podstawy programowej, uwzględniającej zmiany wprowadzone na etapie konsultacji społecznych. Dziwi mnie jak można nie dostrzegać zagrożeń w zapisach, takich jak:

- „uczeń charakteryzuje pojęcia: zdrowie seksualne" (klasa IV-VI);

- "uczeń omawia pojęcie orientacji psychoseksualnej  i kierunki jej rozwoju; wyjaśnia pojęcia związane z tożsamością płciową" (klasa VII-VIII);

- „uczeń wymienia wyznaczniki partnerskiej normy seksualnej” (szkoły ponadpodstawowe);

- "uczeń omawia kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+"  (szkoły ponadpodstawowe);

- "uczeń omawia metody leczenia niepłodności (rozróżnia metodę in vitro od innych metod)"  (szkoły ponadpodstawowe);

-  "uczeń wymienia etyczne, prawne, zdrowotne i psychospołeczne uwarunkowania dotyczące przerywania ciąży"  (szkoły ponadpodstawowe);

- uczeń omawia zagadnienie odpowiedzialnego  i satysfakcjonującego życia seksualnego oraz wymienia, co wpływa na libido; wymienia formy aktywności seksualnej; (szkoły ponadpodstawowe).

Podstawa programowa nie wyjaśnia, co kryje się pod pojęciami "zdrowie seksualne" oraz "partnerska norma seksualna". W świetle definicji Światowej Organizacji Zdrowia, na którą w swoich różnych opracowaniach powołuje się autor podstawy programowej prof. Zbigniew Izdebski, „zdrowie seksualne jest stanem fizycznego, emocjonalnego, psychicznego i społecznego dobrego samopoczucia w odniesieniu do seksualności. Nie jest to tylko brak choroby, zaburzenia czy kalectwa. Zdrowie seksualne wymaga pozytywnego i pełnego szacunku podejścia do seksualności i partnerskich relacji seksualnych, a także możliwości posiadania przyjemnych i bezpiecznych doświadczeń seksualnych, bez przymusu, dyskryminacji i przemocy”.

Definicja "partnerskiej normy seksualnej" obejmuje zaś: dojrzałość osób wchodzących w interakcję seksualną, dobrowolną i świadomą zgodę wszystkich osób biorących w niej udział, dążenie do wspólnej rozkoszy, brak szkodliwości dla zdrowia i życia partnerów oraz nieszkodzenie społeczeństwu.

Czy 10-12 latek powinien rozmawiać w szkole o partnerskich relacjach seksualnych i przyjemnych doświadczeniach seksualnych? A uczeń szkoły ponadpodstawowej o dążeniu do wspólnej rozkoszy albo o formach aktywności seksualnej?

Sformułowania dotyczące aborcji, lgbt oraz tożsamości płciowej są dość ogólne, ale użyty język, którym posługuje się tylko jedna strona światopoglądowego sporu ("przerwanie ciąży" jako określenia dla zabójstwa dziecka; "LGBTQ+") wskazuje na to, że, zamiast rzetelnej wiedzy, można się spodziewać ideologicznej propagandy. Podobnie jest z in vitro. Metoda in vitro jest wyszczególniona jako metoda leczenia niepłodności, podczas gdy ona niepłodności nie leczy a na dodatek z tą metodą wiąże się szereg kontrowersji etycznych.

Oczywiście mądry, podzielający nasze wartości nauczyciel poradzi sobie z tymi zapisami, ale niestety wielu nauczycieli takich nie będzie. 

Literalne zapisy podstawy programowej nie są jednak moimi jedynymi zarzutami wobec "edukacji zdrowotnej". Katoliccy orędownicy "edukacji zdrowotnej" ignorują dwa bardzo ważne aspekty, bez których nie można patrzeć na ten przedmiot. 

Musimy patrzeć na tematy, których w "edukacji zdrowotnej" brakuje

Analizując podstawę programową nie powinniśmy oceniać jedynie jej zapisów, ale także treści, których w niej brakuje, zwłaszcza tych, które były w podstawie programowej "wychowania do życia w rodzinie" i z niej wypadły.  

Podstawa programowa WDŻ umiejscawiała seksualność w kontekście małżeństwa i rodziny oraz nastawiona była na uczenie młodzieży, że nastoletni wiek nie jest odpowiednim na podejmowanie współżycia seksualnego („Uczeń przedstawia przyczyny, skutki i profilaktykę przedwczesnej inicjacji seksualnej”; „Uczeń potrafi wymienić argumenty biomedyczne, psychologiczne, społeczne i moralne za inicjacją seksualną w małżeństwie”). Bardzo silny nacisk kładziono na naukę odpowiedzialności, za cel stawiając wzrastanie młodzieży we właściwych postawach. Ogromną rolę przywiązywano do przygotowania do życia w małżeństwie i rodzinie (m.in. "uczeń wie, co składa się na dojrzałość do małżeństwa i założenia rodziny; zna kryteria wyboru współmałżonka, motywy zawierania małżeństwa i czynniki warunkujące trwałość i powodzenie relacji małżeńskiej i rodzinnej") Autorzy podstawy programowej do edukacji zdrowotnej niemal całkowicie z tego zrezygnowali. Po uwagach zgłoszonych w ramach konsultacji społecznych dodano do podstawy dla szkół podstawowych punkt mówiący, że uczeń "wymienia konsekwencje przedwczesnej inicjacji seksualnej" ale w szkołach ponadpodstawowych nie jest już to przewidziane. Pozostałe kwestie dalej nie mają być poruszane: ani w szkołach podstawowych ani ponadpodstawowych. Jedynym kryterium oceny aktywności seksualnej w świetle podstawy programowej jest „świadoma zgoda”. Przekazywanie dzieciom, że współżycie seksualne jest akceptowalne, byle było świadome i dobrowolne, a taki wydźwięk ma rezygnacja z mówienia o szkodliwości przedwczesnej inicjacji seksualnej i akcentowanie „świadomej zgody” jako jedynego wymagania dotyczącego aktywności seksualnej, jest antywychowawcze. 

W podstawie programowej nie znajdziemy też już zapisów mówiących o uczeniu szacunku do życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci ani uczenia wzmacnia identyfikacji z własną płcią (zniknęły m.in. takie punkty "uczeń wyraża postawę szacunku i troski wobec życia i zdrowia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci"; "uczeń wyjaśnia, na czym polega identyfikacja z własną płcią"). W tym kontekście sformułowania, które je zastąpiły  (poznanie "uwarunkowań dotyczących przerwania ciąży", wyjaśnianie "pojęć związanych z tożsamością płciową") mają jednoznaczny wydźwięk. 

Z podstawy programowej zniknął też zapis mówiący o uczeniu młodzieży „dokonywania oceny stosowania poszczególnych środków antykoncepcyjnych w aspekcie medycznym, psychologicznym, ekologicznym, ekonomicznym, społecznym i moralnym.” W ramach "edukacji zdrowotnej" uczeń jedynie "omawia metody antykoncepcji, mechanizm ich działania i kryteria wyboru odpowiedniej metody". Jeden nauczyciel może przy tej okazji i tak omówić zagrożenia, jakie antykoncepcja niesie dla zdrowia oraz omówić problematykę moralną związaną z jej stosowaniem, ale inny może bezkrytycznie zachęcać do jej stosowania, a nawet przeprowadzać instruktaż, jak to robić.

Debata o "edukacji zdrowotnej" nie dzieje się w próżni

Minister edukacji Barbara Nowacka i autor podstawy programowej prof. Zbigniew Izdebski nie są anonimowymi osobami – od lat prowadzą publiczną działalność związaną z problematyką seksualności, w której promują rozwiązłość seksualną, walczą o prawo do zabijania nienarodzonych dzieci czy też promują postulaty aktywistów lgbt.
Przez lata mogliśmy też obserwować, jak wyglądały zajęcia „edukacji seksualnej”, prowadzone jako dodatkowe w niektórych szkołach, jakie treści zawierają książki i inne materiały opracowywane przez tzw. „edukatorów seksualnych”. Treści te sprowadzały się do uczenia młodzieży, że współżycie seksualne w nastoletnim wieku jest ok, byle było dobrowolne i z zastosowaniem antykoncepcji. Niektórzy edukatorzy wręcz zachęcają nastolatków do podejmowania współżycia seksualnego.
Ocenianie podstawy programowej oraz samej koncepcji nowego przedmiotu w oderwaniu od tej rzeczywistości byłoby wyjątkowo naiwne.
Wiele o intencjach minister Nowackiej powiedzieć może nam fakt, że o opracowanie podstawy programowej poprosiła właśnie seksuologa prof. Izdebskiego. Pokazuje to, po pierwsze, że wbrew medialnej narracji „zdrowie seksualne” nie ma być jednym z wielu równorzędnych tematów zajęć, ale że ma być tematem priorytetowym. Co więcej, wybór osoby z tak radykalnymi poglądami wyraźnie pokazuje oczekiwany przez ministerstwo kierunek zajęć. Bardzo wymowne jest też to, że minister Nowacka nie próbuje podejmować jakiegokolwiek dialogu z rodzicami protestującymi przeciwko „edukacji zdrowotnej”, regularnie nas obraża, milczy albo kłamie na temat istoty naszych zarzutów oraz manipuluje przedstawiając zakres przedmiotu. Jak zaufać i powierzyć los dzieci komuś, kto nie jest wobec nas uczciwy i kto ewidentnie ma wrogi stosunek do wartości, które chcielibyśmy przekazywać dzieciom?
Niektóre zapisy podstawy programowej mogą wydawać się dość oględne, ale na takim tle łatwo można się domyśleć, jakie treści będą forsowane przez ministerstwo. Finalnie bardzo dużo będzie zależeć od tego, na jakiego nauczyciela trafi dziecko, czy będzie podzielał poglądy minister Nowackiej i prof. Izdebskiego, czy nie. Niestety, możemy być pewni, że nauczyciele o mądrym podejściu nie będą wspierani i promowani. 

Dobre treści nie mogą być tarczą do przekazywania treści toksycznych 

Orędownicy Edukacji Zdrowotnej zwracają uwagę, że przedmiot poruszać ma ważne kwestie dotyczące zdrowia psychicznego, aktywności fizycznej a w obrębie seksualności - prewencji przemocy seksualnej. Jeśli jednak do dania, które będzie składało się z wielu dobrych składników, doda się choć niewielką dawkę trucizny, to jako całość będzie ono trujące. Podobnie jest z edukacją zdrowotną. 

Seksualność jest niezwykle ważnym obszarem w życiu każdego człowieka Jeśli kierujemy nią w mądry sposób pomaga nam budować szczęśliwe i wierne małżeństwa. Jeśli tego nie robimy - często prowadzi to do rozpadów rodzin, do zrywania więzi z Bogiem, do ogromnych zranień. Z tego powodu nie ma dla mnie znaczenia, że "zdrowie seksualne" ma być tylko jednym z wielu poruszanych zagadnień na zajęciach. Jeśli w tej materii dziecku zostaną przekazane toksyczne treści, to będzie to dla niego bardzo szkodliwe - jako rodzic nie mogę na to pozwolić. 

Zwolennicy edukacji zdrowotnej kreują kompletnie fałszywą alternatywę. Do tego, aby uczyć dziecko np. jak bronić się przed przemocą seksualną, nie potrzeba edukacji seksualnej w formie, w jakiej ma być przekazywana w "edukacji zdrowotnej". Zapisy dotyczące szkodliwości pornografii czy umiejętności obrony przed wykorzystaniem seksualnym sformułowane były także w podstawie programowej WDŻ. Nic nie stało na przeszkodzie, aby je rozbudować. Można było też wprowadzić nowy przedmiot, ale zachowując podejście do seksualności zapisane w podstawie WDŻ.

Zwolennicy "edukacji zdrowotnej" próbują nam wmówić coś absurdalnego: przed krzywdą dzieci chronić ma ekspozycja na deprawacyjną "edukację". Nieprawda. Taka edukacja sama jest krzywdzeniem. Krzywdzeniem jest meblowanie dziecku od małego głowy i serca fałszywym obrazem sfery seksualnej i relacyjnej, w oderwaniu od wartości, wagi życiowych wyborów, ról społecznych i rodzinnych.

Podsumowując: podstawa programowa zawiera kontrowersyjne zapisy, seksualność w ramach "edukacji zdrowotnej" została niemal całkowicie oderwana od kontekstu społecznego, uczniowie w szkołach ponadpodstawowych nie będą już zachęcani do odpowiedzialności i wstrzemięźliwości, a nad wdrażaniem przedmiotu czuwają osoby od lat promujący rozwiązłość seksualną, postulaty lgbt i prawo umożliwiające zabijanie nienarodzonych dzieci. 

Oczywiście może trafić się dobry nauczyciel, który i tak przekaże wartościowe treści, ale jeśli nie mają Państwo pewności co do podejścia i poglądów nauczyciela, uważam, że nie ma co ryzykować. 

Zachęcam do wypisania dziecka z przedmiotu, a także do uczulania innych rodziców. Wielu rodziców może nie być świadomym pułapki, którą zastosowało ministerstwo edukacji. Słysząc, że "edukacja zdrowotna" nie jest obowiązkowa, mogą nie wpaść na to, że muszą dziecko wypisać z przedmiotu.

Pod poniższym linkiem znajdą Państwo gotowy dokument do wypełnienia: Rezygnacja_z_edukacji_zdrowotnej.

Zbigniew Kaliszuk

Autor jest ojcem trójki dzieci, wiceprezesem fundacji Grupa Proelio i twórcą apelu przeciwko wprowadzeniu „edukacji zdrowotnej” do szkół: „Nie dla deprawacji seksualnej w szkołach”, który podpisało 97 tysięcy osób.