Rozpoczął się nowy rok szkolny, podczas którego przedmiot "wychowanie do życia w rodzinie" zastąpi "edukacja zdrowotna" z elementami edukacji seksualnej. "Edukacja zdrowotna", choć formalnie nie jest obowiązkowa, to odgórnie zapisano na nią wszystkich uczniów, stosując konstrukcję „domyślnej zgody” rodzica (inaczej niż choćby w przypadku lekcji religii, na który to przedmiot dzieci trzeba zapisać). Jeśli nie chcemy, by nasze dziecko brało udział w tych zajęciach, musimy je z nich wypisać. Mamy na to czas jedynie do 25 września.
Z przykrością obserwuję, ze rodzice zastanawiający się nad tym co zrobić, nie mogą liczyć na uczciwą debatę wokół przedmiotu. Minister edukacji Barbara Nowacka, zamiast pochylić się nad podnoszonymi wobec niego zarzutami, woli nazywać środowiska je zgłaszające „szurami”. Także inni orędownicy przedmiotu unikają merytorycznej dyskusji, przypisują protestującym fałszywe intencje i postulaty oraz przemilczają nasze zastrzeżenia. Z tego powodu, aby mogli Państwo lepiej wyrobić zdanie na temat przedmiotu, postaram się szczegółowo wytłumaczyć nasze racje.
W programie nowego przedmiotu znajduje się wiele wartościowych treści dotyczących aktywności fizycznej, zdrowego odżywiania czy profilaktyki uzależnień. Sprzeciw budzi to, że oprócz nich została przewidziana też edukacja na temat seksualności, która opierać się ma na permisywnym podejściu do tak delikatnych tematów.
Seksualność jest jedną z najważniejszych sfer życia każdego człowieka. Sfera ta zarazem bardzo mocno powiązana jest z systemem wyznawanych wartości. Wbrew deklaracjom minister edukacji Barbary Nowackiej oraz autora podstawy programowej prof. Zbigniewa Izdebskiego, omawiając kwestię seksualności nie da się jedynie prezentować wiedzy naukowej w oderwaniu od światopoglądu i wartości. Nie da się uciec choćby od oceny podejmowania współżycia seksualnego w wieku nastoletnim, podejmowania współżycia seksualnego poza kontekstem relacji i miłości, masturbacji, aborcji, czy stosunków homoseksualnych.
Jako ojciec chciałbym mieć gwarancję, że szkoła w tak ważnym obszarze nie będzie przekazywać moim dzieciom treści sprzecznych z wartościami, w których chciałbym je wychowywać. Wystarczy mi, że szkodliwy w mojej ocenie przekaz na temat seksualności płynie do moich dzieci ze świata mediów, kultury i od rówieśników, Nie chciałbym, aby do tego dochodziła szkoła z autorytetem nauczyciela.
Niestety, "edukacja zdrowotna" nie tylko nie daje mi gwarancji bezpieczeństwa dla moich dzieci, ale wręcz przeciwnie - jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że moje dzieci spotkałyby się z przekazem, którego sobie nie życzę i który uważam za bardzo szkodliwy.
Dlaczego tak uważam?

Podstawa programowa Edukacji Zdrowotnej opiera się na radykalnie odmiennej wizji seksualności od tej, którą chce przekazać moim dzieciom

Dotychczas ramą nauczania tematyki seksualności w polskiej szkole była rodzina, a kryterium oceny aktywności seksualnej – miłość i trwały związek poświadczony przysięgą małżeńską. Tymczasem, w podstawie programowej edukacji zdrowotnej pojęcia „rodzina” i „małżeństwo” prawie nie występują, a seksualność została oderwana od kontekstu trwałej miłości. W przypadku szkół ponadpodstawowych zrezygnowano także z uczenia o odpowiedzialności i szkodliwości przedwczesnej inicjacji seksualnej.
Ramą nauczania w edukacji zdrowotnej jest „zdrowie seksualne”, a w zasadzie ukrywająca się za tym hasłem przyjemność seksualna. Kryterium oceny aktywności seksualnej jest „świadoma zgoda”. Przekazywanie dzieciom, że współżycie seksualne jest akceptowalne, byle było świadome i dobrowolne, a taki wydźwięk ma rezygnacja z mówienia o szkodliwości przedwczesnej inicjacji seksualnej i akcentowanie „świadomej zgody” jako jedynego wymagania dotyczącego aktywności seksualnej, jest antywychowawcze. Jakakolwiek aktywność seksualna w nastoletnim wieku jest szkodliwa. Prowadzić może nie tylko do niechcianych ciąż, ale też do bardzo szkodliwych konsekwencji duchowych, moralnych, psychicznych i społecznych, m.in. uzależnień, zranień, zniszczonych więzi z samym sobą, z drugim człowiekiem i Bogiem oraz utrudniać będzie budowanie szczęśliwych rodzin i wiernych małżeństw w przyszłości.
Mój sprzeciw budzi nie tylko podejście do seksualności na którym opiera się podstawa programowa edukacji zdrowotnej, ale także wiele zapisów szczegółowych w niej zawartych. Zwracam także uwagę na wiele konkretów, których w niej zabrakło, a które znajdowały się w podstawie programowej do WDŻ. Orędownicy „edukacji zdrowotnej” oskarżają nas, protestujących, że nie zapoznaliśmy się z zapisami podstawy programowej i doszukujemy się w niej rzeczy, których tam nie ma. To oczywista nieprawda. Po prostu wiemy, że oceniając podstawę programową należy patrzeć też na to, czego w niej brakuje, a czego wielu zwolenników "edukacji zdrowotnej" zdaje się nie zauważać.

Szczegółowe zastrzeżenia do podstawy programowej dla szkół podstawowych

Pierwotna wersja podstawy programowej zakładała systemową seksualizację dzieci od najmłodszych lat. Po konsultacjach społecznych wprowadzono do niej szereg dobrych zmian, niemniej dalej zawiera kontrowersyjne zapisy.
Już IV-VI klasie szkoły podstawowej uczeń ma nauczyć się „charakteryzować pojęcia: zdrowie seksualne, seksualność i omawiać ich rolę w życiu człowieka”. Niestety, nigdzie nie jest wyjaśnione, jak rozumiane jest pojęcie „zdrowie seksualne”. W świetle definicji Światowej Organizacji Zdrowia, na którą w swoich różnych opracowaniach powołuje się autor podstawy programowej prof. Zbigniew Izdebski, „zdrowie seksualne jest stanem fizycznego, emocjonalnego, psychicznego i społecznego dobrego samopoczucia w odniesieniu do seksualności. Nie jest to tylko brak choroby, zaburzenia czy kalectwa. Zdrowie seksualne wymaga pozytywnego i pełnego szacunku podejścia do seksualności i partnerskich relacji seksualnych, a także możliwości posiadania przyjemnych i bezpiecznych doświadczeń seksualnych, bez przymusu, dyskryminacji i przemocy”.
Dzieci w wieku 10-12 lat potrzebują przestrzeni, w której mogą beztrosko się rozwijać, odkrywać świat i uczyć się, będąc wolnymi od problemów osób dorosłych, budując relacje i komunikując się na sposób właściwy dla swojego wieku. To nie powinien być czas na rozmowy o przyjemnych doświadczeniach seksualnych i partnerskich relacjach seksualnych.
Oburza też to, że seksualność wyrywana jest z kontekstu społecznego, z rozmów o niej w odniesieniu do małżeństwa, rodziny, miłości i odpowiedzialności. Seksualność ma być omawiana jedynie w kontekście „zdrowia seksualnego”, a dziecko uczyć się ma utożsamiać własny dobrostan z zadowoleniem o seksualnym podłożu.
W podstawie programowej ogóle nie pojawia się pojęcie „małżeństwo”. Nie przewiduje się mówienia dzieciom, że współżycie seksualne powinno wiązać się z wierną miłością na całe życie. Ba! Nie mówi się w niej o współżyciu w odniesieniu do jakichkolwiek związków i miłości. Podstawa programowa nie wskazuje też, jaki powinien być pożądany wzorzec rodziny.
Obawy wzbudza też to, że wiele zapisów podstawy jest sformułowanych bardzo ogólnie.
Uczeń w VII-VIII klasie ma "omawiać pojęcia orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej". Nauczyciel może starać się wzmacniać proces identyfikacji dziecka z własną płcią (co zakładała podstawa WDŻ), ale równie dobrze może uczyć traktować różne zaburzenia jako normę.
Uczeń ma też "umieć charakteryzować metody antykoncepcji". W porównaniu z podstawą WDŻ zrezygnowano z uczenia młodzieży „dokonywania oceny stosowania poszczególnych środków antykoncepcyjnych w aspekcie medycznym, psychologicznym, ekologicznym, ekonomicznym, społecznym i moralnym.” Znowu: jeden nauczyciel może przy tej okazji i tak omówić zagrożenia, jakie antykoncepcja niesie dla zdrowia oraz omówić problematykę moralną związaną z jej stosowaniem, ale inny może bezkrytycznie zachęcać do jej stosowania a nawet przeprowadzać instruktaż, jak to robić.

Szczegółowe zastrzeżenia do podstawy programowej dla szkół ponadpodstawowych

O ile w przypadku szkół podstawowych, konsultacje społeczne przyniosły poprawę podstawy programowej, to w przypadku szkół ponadpodstawowych, niestety, prawie nic się nie zmieniło.
Podstawa nie przewiduje uczenia młodzieży odpowiedzialności, mówienia o szkodliwości przedwczesnej inicjacji seksualnej, wiązania seksualności z małżeństwem i miłością, ani mówienia o wartości rodziny.
Podstawa programowa „wychowania do życia w rodzinie” umiejscawiała seksualność w kontekście małżeństwa i rodziny oraz nastawiona była na uczenie młodzieży, że nastoletni wiek nie jest odpowiednim na podejmowanie współżycia seksualnego („Uczeń przedstawia przyczyny, skutki i profilaktykę przedwczesnej inicjacji seksualnej”). Bardzo silny nacisk kładziono na naukę odpowiedzialności („Uczeń rozumie znaczenie odpowiedzialności w przeżywaniu własnej płciowości oraz budowaniu trwałych i szczęśliwych więzi”; „Uczeń rozumie związek istniejący pomiędzy aktywnością seksualną a miłością i odpowiedzialnością”), za cel stawiając wzrastanie młodzieży we właściwych postawach. Tutaj całkowicie zrezygnowano z podobnych zapisów.
Owszem, uczniowie mają poznać normy moralne i religijne dotyczące seksualności, ale tylko jako jedne z wielu dotyczących tematu. Nacisk położony jest zaś na „normę partnerską”. „Uczeń wyjaśnia, na czym polega norma medyczna, prawna, statystyczna, społeczna, moralna, religijna, partnerska oraz indywidualna; wymienia wyznaczniki partnerskiej normy seksualnej” - czytamy. Podstawa nie mówi o tym, czym jest „norma partnerska”. Sięgając do jej definicji obejmuje ona: dojrzałość osób wchodzących w interakcję seksualną, dobrowolną i świadomą zgodę wszystkich osób biorących w niej udział, dążenie do wspólnej rozkoszy, brak szkodliwości dla zdrowia i życia partnerów oraz nieszkodzenie społeczeństwu.
Uczniowie liceów i techników dowiedzą się więc podczas edukacji zdrowotnej, że powinni dbać o rozkosz partnera seksualnego, a nie dowiedzą się o skutkach niedojrzałych zachowań seksualnych ani o tym, że mądrze przeżywana seksualność powinna wiązać się z wierną i trwałą miłością oraz pomagać budować szczęśliwe małżeństwa i rodziny.
Jedyne wymagania związane z aktywnością seksualną stawiane młodzieży, to by podejmowała ją w sposób świadomy, dobrowolny i z zastosowaniem antykoncepcji. O „świadomej zgodzie” oraz kryteriach wyboru odpowiedniej metody antykoncepcji mówią, oprócz cytowanego już wcześniej fragmentu, jeszcze inne punkty podstawy programowej. To antywychowawcze. Jakiekolwiek przedwczesne podejmowanie współżycia seksualnego jest dla młodych osób bardzo szkodliwe
Sprzeciw budzą także zapisy dotyczące aborcji i in vitro. Podstawa programowa wychowania do życia w rodzinie w wielu punktach zakładała uczenie dzieci i młodzieży szacunku dla ludzkiego życia od momentu jego poczęcia. W podstawie edukacji zdrowotnej na próżno szukać takich wymagań. Za to uczeń ma „wyjaśniać pojęcia: poronienie, aborcja; wymieniać etyczne, prawne, zdrowotne i psychospołeczne uwarunkowania dotyczące przerywania ciąży”. Użyty tutaj zwrot „przerwanie ciąży” jednoznacznie podważa podmiotowość nienarodzonego dziecka i rodzi ogromne obawy odnośnie treści, które mają zostać przekazane uczniom. Metoda in vitro została zaś jako jedyna wyszczególniona w punkcie „uczeń omawia metody leczenia niepłodności (rozróżnia metodę in vitro od innych metod).” A przecież in vitro nie tylko nie leczy niepłodności, ale na dodatek z tą metodą wiąże się szereg kontrowersji etycznych.
Obawy wzbudzają także inne bardzo ogólne sformułowania. Uczeń ma m.in. „omawiać metody antykoncepcji, mechanizm ich działania i kryteria wyboru odpowiedniej metody”.
Podobnie jak było w przypadku uczniów szkół podstawowych, w porównaniu z podstawą WDŻ zrezygnowano z omawiania ich „skutków w aspekcie medycznym, psychologicznym i moralnym.” Jeden nauczyciel może, mimo wszystko, omówić zagrożenia, jakie niesie jej stosowanie, ale a inny może bezkrytycznie zachęcać do jej stosowania.
Sprzeciw budzą też wymagania fakultatywne i fakt, że ich realizacja nie ma zależeć od decyzji rodziców ale nauczyciela: „uczeń omawia zagadnienie odpowiedzialnego i satysfakcjonującego życia seksualnego oraz wymienia, co wpływa na libido; wymienia formy aktywności seksualnej”. Znaczna część nastolatków nie podejmuje jeszcze współżycia seksualnego. Program powinien być dostosowany do tej grupy, aby przypadkiem jej nie „rozbudzać” seksualnie i chronić jej wrażliwość. Nawet, jakby to była mniejszość, to program także powinien ją uszanować. Rozmowy o różnych formach aktywności seksualnej są z tym sprzeczne.
„Uczeń omawia kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+”. Użyte słowo LGBTQ+ (z Q i plusem), którym posługuje się tylko jedna strona światopoglądowego sporu, wskazuje na to, że zamiast rzetelnej wiedzy, można się spodziewać propagandy na rzecz postulatów ruchów lgbt.

Debata o edukacji seksualnej nie odbywa się w próżni. Minister edukacji Barbara Nowacka, autorzy podstawy programowej od lat promują szkodliwe postawy, a różni "edukatorzy seksualni" od lat prowadzą bardzo szkodliwe zajęcia dodatkowe

Dyskutując o „edukacji zdrowotnej” trzeba mieć na uwadze to, że ta debata nie dzieje się w próżni. Minister Edukacji i autor podstawy programowej nie są anonimowymi osobami – od lat prowadzą publiczną działalność związaną z problematyką seksualności, w której promują rozwiązłość seksualną, walczą o prawo do zabijania nienarodzonych dzieci czy też promują postulaty aktywistów lgbt.
Przez lata mogliśmy też obserwować jak wyglądały zajęcia „edukacji seksualnej”, prowadzone jako dodatkowe w niektórych szkołach, jakie treści zawierają książki i inne materiały opracowywane przez tzw. „edukatorów seksualnych”. Treści te sprowadzały się do uczenia młodzieży, że współżycie seksualne w nastoletnim wieku jest ok, byle było dobrowolne i z zastosowaniem antykoncepcji. Niektórzy edukatorzy wręcz zachęcają nastolatków do podejmowania współżycia seksualnego.
Ocenianie podstawy programowej oraz samej koncepcji nowego przedmiotu w oderwaniu od tej rzeczywistości, byłoby wyjątkowo naiwne.
Wiele o intencjach minister Nowackiej powiedzieć może nam fakt, że o opracowanie podstawy programowej poprosiła właśnie seksuologa prof. Izdebskiego. Pokazuje to po pierwsze, że wbrew medialnej narracji „zdrowie seksualne” nie ma być jednym z wielu równorzędnych tematów zajęć, ale że ma być tematem priorytetowym. Co więcej wybór osoby z tak radykalnymi poglądami, wyraźnie pokazuje oczekiwany przez Ministerstwo kierunek zajęć. Bardzo wymowne jest też to, że minister Nowacka nie próbuje podejmować jakiegokolwiek dialogu z rodzicami protestującymi przeciwko „edukacji zdrowotnej”, regularnie nas obraża, milczy albo kłamie na temat istoty naszych zarzutów oraz manipuluje przedstawiając zakres przedmiotu. Jak zaufać i powierzyć los dzieci komuś, kto nie jest wobec nas uczciwy i kto ewidentnie ma wrogi stosunek do wartości, które chcielibyśmy przekazywać dzieciom?
Niektóre zapisy podstawy programowej mogą wydawać się dość oględne, ale na takim tle łatwo można się domyśleć, jakie treści będą forsowane przez Ministerstwo. Finalnie bardzo dużo będzie zależeć od tego na jakiego nauczyciela trafi dziecko, czy będzie podzielał poglądy minister Nowackiej i prof. Izdebskiego, czy nie. Niestety, możemy być pewni, że nauczyciele o mądrym podejściu nie będą wspierani i promowani.

Dobre treści nie mogą być tarczą do przekazywania treści toksycznych

Orędownicy Edukacji Zdrowotnej zwracają uwagę, że przedmiot poruszać ma ważne kwestie dotyczące zdrowia psychicznego, aktywności fizycznej a w obrębie seksualności - prewencji przemocy seksualnej. Jeśli jednak do dania, które będzie składało się z wielu dobrych składników, doda się choć niewielką dawkę trucizny, to jako całość będzie ono trujące. Podobnie jest z edukacją zdrowotną.
Seksualność jest niezwykle ważnym obszarem w życiu każdego człowieka Jeśli kierujemy nią w mądry sposób pomaga nam budować szczęśliwe i wierne małżeństwa. Jeśli tego nie robimy - często prowadzi to do rozpadów rodzin, do zrywania więzi z Bogiem, do ogromnych zranień. Dlatego nie ma dla mnie znaczenia, że "zdrowie seksualnej" ma być tylko jednym z wielu poruszanych zagadnień na zajęciach. Jeśli w tej materii dziecku zostaną przekazane toksyczne treści, to będzie to dla niego bardzo szkodliwe - jako rodzic nie mogę na to pozwolić.
Zwolennicy edukacji zdrowotnej kreują kompletnie fałszywą alternatywę. Do tego, aby uczyć dziecko np. jak bronić się przed przemocą seksualną, nie potrzeba edukacji seksualnej w formie, w jakiej ma być przekazywana w "edukacji zdrowotnej". Zapisy dotyczące szkodliwości pornografii czy umiejętności obrony przed wykorzystaniem seksualnym sformułowane były także w podstawie programowej WDŻ. Nic nie stało na przeszkodzie, aby je rozbudować. Można było też wprowadzić nowy przedmiot, ale zachowując podejście do seksualności zapisane w podstawie WDŻ.
Zwolennicy "edukacji zdrowotnej" próbują nam wmówić coś absurdalnego: przed krzywdą dzieci chronić ma ekspozycja na deprawacyjną "edukację". Nieprawda. Taka edukacja sama jest krzywdzeniem. Krzywdzeniem jest meblowanie dziecku od małego głowy i serca fałszywym obrazem sfery seksualnej i relacyjnej, w oderwaniu od wartości, wagi życiowych wyborów, ról społecznych i rodzinnych. Zbigniew Kaliszuk
Autor jest ojcem trójki dzieci, wiceprezesem fundacji Grupa Proelio i twórcą apelu przeciwko wprowadzeniu „edukacji zdrowotnej” do szkół: „Nie dla deprawacji seksualnej w szkołach”, który podpisało 97 tysięcy osób.